Codziennie mamy do czynienia ze sprzedawcami – kupując chleb i masło na śniadanie, wybierając ekskluzywną odzież czy też sprzęt elektroniczny. Nie jest nam z nimi łatwo. Czasem – i owszem – pomogą, doradzą, porozmawiają. Ale nie zawsze są przyjaźnie nastawieni, potrafią doprowadzić do szewskiej pasji czy po prostu skutecznie zniechęcić do kolejnych odwiedzin. Kim są, czym się charakteryzują i czego można się po nich spodziewać? Zapraszamy na subiektywny przegląd najgorszych typów!
Sprzedawca? A kto to?
Firma Data Solutions przy pomocy TNS Polska przeprowadziła kiedyś badania, na podstawie których możemy się dowiedzieć, że zawód sprzedawcy jest w istocie niezwykle sfeminizowany – aż 89% to kobiety. W większości zamężne i ze średnim wykształceniem. No i młode – do 40 lat. Oprócz pracy w sklepie zajmują się domem, spotykają z przyjaciółmi, oglądają telewizję i słuchają radia, ale o teatrze czy restauracji nie ma już mowy. Prawie wszystkie (aż 94%!) lubią swoją pracę – mają w niej kontakt z ludźmi i stały dochód, co dziś, w czasie kryzysu jest bardzo ważne. O satysfakcji zawodowej mówi jednak tylko 8%.
Przyjrzyjmy się zatem temu, co na ich temat mówią sami klienci…
Okazuje się, że obsługa sklepów nie cieszy się, łagodnie mówiąc, przesadną sympatią. Wręcz przeciwnie – niezależnie od tego czy mamy do czynienia ze sklepami internetowymi czy stacjonarnymi, klienci narzekają.
Sprzedawca-ignorant
– Chciałem kupić zestaw kina domowego. Nie znam się na tego typu sprzęcie, ale zależało mi na dobrej jakości, postanowiłem więc napisać maila z prośbą o polecenie czegoś w rozsądnej cenie. Spodziewałem się odpowiedzi góra następnego dnia. Otrzymałem ją po tygodniu i w dodatku wcale nie pomogła mi w zakupie. – pisze Artur.
Inny internauta żali się: – Przychodzę do pizzerii i nie mogę się doczekać nikogo , kto przyjmie zlecenie. Mówię głośno „Dzień Dobry”. Za ok 2-3 min przychodzi znudzony typ…. ok, robi pizzę. Proszę o fakturę… „będzie jutro, jak szef napisze”…. ok. Mija jutro, pojutrze… „przyniesiemy, bo pan ma blisko, prawda?” …. Dziś jest czwarty dzień i nic.
– Najgorzej jest w sklepach z butami. Mam dość nietypowy rozmiar stopy więc wolę od razu zapytać sprzedawcę czy jest on dostępny w danym modelu. Moja ulubiona odpowiedź? „Mamy tylko to, co widać na sklepie”. No i szukaj sobie igły w stogu siana! Przecież każdy sklep ma już system komputerowy, w którym można sprawdzić czy taki rozmiar w ogóle istnieje – co to za problem?
– Są sprzedawcy, którzy mają cię głęboko w poważaniu – np. dziewczyna gadająca przez telefon z koleżanką, kiedy stoisz przy kasie (cóż, chyba jej przeszkadzasz…)… – pisze Olga
Sprzedawca-pirania
– Są sklepy, gdzie czuję się anonimowa i wiem, że mam tyle czasu, ile zechcę, nikt za mną nie krąży, nikt nie pyta, czy mi w czymś pomóc (jeśli będę chciała pomocy, to o nią poproszę) i w których ogólnie mam święty spokój. Sprzedawca nie ma mnie gdzieś, ale dyskretnie zaznacza swoją obecność w razie gdybym go potrzebowała. Często jest jednak tak, że kiedy tylko przekroczę próg ktoś rusza za mną w pościg i zagląda przez ramię żebym tylko czegoś nie ukradła lub nie oglądała zbyt długo.
– Wprost uwielbiam, kiedy zaraz po „Dzień dobry” pada klasyczne „W czym mogę pomóc?”. Przecież nawet jeszcze nie zdążyłam obejrzeć co oferuje sklep! Wzrok sprzedawców mówi wtedy „Kupuj albo wypad”.
Sprzedawca-z ograniczoną odpowiedzialnością
Często jest tak, że w dużym sklepie sprzedawców jest kilku i każdy zajmuje się określonym działem. W tych z wyższej półki co jakiś czas się oni zamieniają by być na bieżąco z nowościami i nie zamykać się na określony rodzaj produktów. Ale to rzadkość.
– Na dziale z bielizną nikogo akurat nie było, podeszłam więc do pierwszego napotkanego sprzedawcy i zapytałam o podomki. Spojrzał na mnie jakbym mówiła w innym języku, a przecież tak się czasem mówi na szlafrok.
– Kiedyś zapytałam o to, z jakiego materiału wykonana jest dana rzecz i jakie ma on właściwości – czy skóra będzie oddychać itp. Sprzedawca najpierw wnikliwie studiował metkę, a potem szczerze wyznał, ze musi sprawdzić w internecie co to oznacza. Nie oczekuję, że każdy będzie się znał na wszystkim, ale nie pytałam przecież o nic nadzwyczajnego. – pisze Zdziwiona.
Sprzedawca-sąsiadka
To taki typ sprzedawcy, który wykazuje się niebywałą nadgorliwością, skrupulatnie prezentuje absolutnie cały asortyment, nawet ten, który nas kompletnie nie interesuje. Przy okazji opowiada o tym, co sama kupiła, co poradziła bratowej, a co na pewno nam się przyda. Jeśli odmawiamy, gotowa jest wmówić nam, że kolejna rzecz to idealny prezent na święta dla bliskich.
– Trudno komuś takiemu grzecznie odmówić, bo zdaje się nie słyszeć naszych protestów. Czasem trzeba po prostu uciec i już nigdy do takiego sklepu nie wracać! – opowiada Kamil.
Sprzedawcy się bronią:
– Może trudno w to uwierzyć, ale mamy takie standardy obsługi. Uczą nas tego, żeby nie wypuścić klienta przed pokazaniem wszystkiego, bo jeśli zdecydował się na spodnie to istnieje spore prawdopodobieństwo, że skusi się także na pasującą do niego koszulkę, bluzę, czapkę, pasek lub inne gadżety. Jeśli rachunek jest wystarczająco wysoki to należy mu się upominek więc często klienci dobierają coś na siłę – dla siebie lub kogoś z rodziny. Jesteśmy przy tym mili i dajemy siebie na przykład, bo to podobno zmniejsza dystans. Na koniec nie zapominamy oczywiście o produktach w promocji. – mówi Julia.
– To prawda, szczególnie w drogeriach przy kasie jest zwykle coś w obniżonej cenie, ale kasjerka informuje o tym drewnianym głosem, jakby puściła tę zachętę z magnetofonu, nawet nie patrząc w oczy, jakby z góry założyła, że odmówię. Czasem nie zważa nawet na to, że już mam ten produkt w koszyku. – zauważa Alicja.
Dlaczego tak się dzieje? W dawnych czasach sprzedawca dobrze znał swojego klienta. Dama chcąca nabyć kapelusz otrzymywała od razu do przymierzenia kilka w swoim ulubionym kolorze. Stałych klientów się znało, można było zapytać o samopoczucie czy o rodzinę. Z początkiem socjalizmu wszystko się zmieniło – klientów interesowało bowiem wyłącznie to czy cokolwiek uda im się dostać. Książki kupowało się nie patrząc na tytuł, podobnie było z odzieżą – za małe lub za duże rzeczy po prostu się przerabiało. Po 1989 roku jeszcze nie zdążyliśmy przyswoić nowej rzeczywistości, a już pojawiły się centra handlowe i samoobsługa, gdzie liczy się anonimowość i cena. Na szkoleniach z odpowiedniej obsługi zaczęli więc oszczędzać właściciele salonów. Wymaga się tylko mówienia „Dzień dobry” i „Do widzenia”, mało kto szkoli z tkanin używanych do produkcji lub doradzania. Ma być jedynie schludnie i szybko, jak w barach fast food. Z badań wynika, że tylko co drugi sprzedawca oferuje wypróbowanie danej rzeczy lub przymiarkę. Pomoc, którą oferują zwykle jest nie taka jakiej potrzebujemy lub w nieodpowiednim momencie. Świetnym przykładem tego, jak bardzo źle może być jest portal piekielni.pl. Klienci są bezkompromisowi:
– Rozumiem, że nie każdą firmę stać na profesjonalne szkolenie. Ale dostawcy często dorzucają katalogi, z których można się wiele nauczyć. Każdy z nas ma też internet. Dlaczego sprzedawcy nie dokształcają się choćby na własną rękę? Przecież jeśli zwiększą się obroty sklepu to i oni będą mogli liczyć na podwyżkę. – pytają na forach.
Być może jest to związane z formą zatrudnienia. Najczęściej jest to umowa zlecenie nie dająca pewności, że praca będzie także w przyszłym miesiącu. Wielu sprzedawców zarabia najniższą krajową, a premie otrzymują tylko pracownicy najbogatszych firm. To nie pobudza do starania się o klienta i nie motywuje do rozwoju osobistego. W polskim handlu wciąż są ogromne braki nie tylko po stronie samych pracowników, ale także osób, które ich zatrudniają.
~DAR
Źródła: wyborcza.pl, natemat.pl, piekielni.pl, wyborcza.biz.