– Uśmiecham się do Ciebie. Wesoło rozmawiamy. Mam nadzieję na Twoją wdzięczność w postaci napiwku – powiedziała Monika patrząc nam prosto w oczy. To często pojawiające się myśli osób pracujących w zawodach takich jak fryzjer czy kelnerka. Czyżby ludzie byli aż takimi materialistami? Czy miła atmosfera w restauracji to tylko marketingowy chwyt? Niekoniecznie! Prawda może bardziej zaskoczyć…
Sytuacja, jak ta opisana powyżej, może niektórym wydać się absurdalna, lecz spotykamy się z nią coraz częściej. Prowadzimy miłą rozmowę z podchodzącym do naszego stolika kelnerem. Niejednokrotnie wymieniamy poglądy z odwożącym nas do domu taksówkarzem. Opowiadamy o tym, co nas spotkało ciekawego w danym dniu fryzjerce. I chociaż pogawędka może być bardzo interesująca i szczera dla obydwu stron konwersacji, to prawie zawsze – chociażby przez chwilę – w głowie obsługującej nas osoby zapala się iskierka nadziei na napiwek. Wszystko jest w porządku, dopóki myśli nie zaczynają zamieniać się w żądania.
Zobacz: Sportowy marketing >>
Coraz częściej zdarza się, że kelner, taksówkarz czy fryzjer, swoje oczekiwania zdradzi nam nie mimochodem, ale wprost. Jak się wówczas zachować? Często prosimy o wyrównanie rachunku do tzw. „pełnej kwoty” nie zastanawiając się szczególnie nad tym, ile dodatkowo zostawimy. Uważamy ten gest za nasz wyraz wdzięczności. Zdarza się jednak, że najzwyczajniej w świecie nie zamierzaliśmy dać napiwku. To właśnie wtedy po przeprowadzeniu miłej rozmowy i zapewnieniu nam profesjonalnej obsługi nastaje chwila zakłopotania, bo pani, która dopiero co się nami zajmowała, patrzy w nasze oczy i próbuje nadać prosty przekaz, czyli: „proszę o nagrodę ”. Zwykle dajemy się „nabrać” na takie spojrzenie i zostawiamy dodatkową określoną kwotę.
– Witam! Przypłynąłem z Zachodu…
– Ja wariatem nie jestem. Zdarza mi się dać 100 euro, ale wysokość napiwku zależy u mnie od wysokości rachunku. W Ameryce standardowy napiwek to 15-20 proc. To jest norma, więc będąc w Ameryce, daję tyle. Nie chcę, aby kelner biegał za mną i narzekał, że mu zostawiłem drobne – opowiada Pan Józef Wojciechowski, właściciel firmy JW. Construction w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Kelner biegnący za klientem, bo ten zostawił mu za mały napiwek, lub wcale tego nie zrobił, to na szczęście wciąż dość groteskowy widok jak na polskie warunki. Jednak w USA sytuacja ta aż tak nie szokuje. Tam dawanie napiwków jako dodatkowego wynagrodzenia jest już zwyczajem, czymś „społecznie wymaganym”.
Zobacz: Liczy się barwa i czas >>
Podobnie rzecz ma się w Czechach. Mimo iż kelner na nalega zbytnio na napiwek, to w bardzo dobrym, przyjaznym stylu jest zaokrąglanie kwoty do góry i pozostawianie mu tym samym reszty. Co ciekawe, nie wysokość napiwku jest dla Czechów ważna, ale sam fakt jego dania. Wydawanie dwóch koron czeskich z rachunku opiewającego na kilkaset jest po prostu nie na miejscu. Napiwków nie zostawia się na stole, ale mówi o nim przy zapłacie rachunku. Niezbyt miłym z punktu widzenia turysty zwyczajem – niestety coraz częstszym wśród praskich kelnerów – jest naliczanie napiwku za obsługę bez wiedzy klienta. Najczęściej dowiadujemy się o nim już po wyjściu z danej restauracji czytając paragon i zastanawiając się, czemu aż tak słono zapłaciliśmy za obiad.
Najlepsze na wierzchu
W Izraelu, Hiszpanii, Włoszech czy Japonii dawanie napiwków wcale nie spotyka się z aprobatą. Co ważne – może być wręcz uznane za obrazę pracownika i jego pracodawcy. W niektórych krajach pracownik, który próbuje wymusić napiwek, może zostać ukarany. A sposobów na wymuszenia jest wiele…
Pomijając już przytoczone dopisywanie do rachunku napiwku za obsługę bez wiedzy klienta, co ma coraz częściej miejsce w Czechach, istnieje cały wachlarz trików, które mają skłonić mało odpornego na perswazję gościa do zostawienia większej niż zaplanował, kwoty w lokalu. Najczęściej stosowany jest sposób pozostawiania drobnych pod banknotami. Klient odbierający resztę przy kasie restauracji najczęściej zostawia monety dla kelnera. Głupio mu przecież nie dać napiwku skoro największe nominały ma już w kieszeni. Inny trik stosowany jest podczas przynoszenia rachunku do stolika. Wówczas na wierzch kelnerzy kładą „drobne” z reszty. Dlaczego? Żeby te „grube” pozostały w płatniku. – Podobno dobrze jest przy wydawaniu reszty dotknąć „niechcący” rękę klienta. Zaczyna on czuć z nami bliskość i mamy większe szanse, że zostawi napiwek – mówi Ilona, pracująca w jednej z restauracji w Poznaniu.
Zobacz: ZUS od podstaw >>
Mimo że rozrzutność nie jest największą cechą Polaków, to coraz więcej z nas potwierdza, że napiwek nie jest złem koniecznym. Przy standardowej obsłudze najczęściej zostawiamy niewielkie kwoty. Czując się dobrze przyjętym i ugoszczonym klientem lokalu jesteśmy w stanie pozostawić więcej. Przy takim podejściu warto mieć jednak nadzieję, że napiwek będzie efektem dobrze wykonanej pracy taksówkarza, kelnera czy fryzjerki, a nie specjalnie zaaranżowanego wymuszenia.
~JS
Całe studia pracowałam jako kelnerka i nie jest prawdą, że klient nie pozostawiający napiwku zostanie „wzgardzony”. Kelnerzy to nie żadni materialiści czy szakale ale ich praca jest ciężka – czasem biegasz z tacą kilkanaście godzin bez żadnej przerwy, zbierasz nagany od kucharzy i klientów bo łącznik zawsze obrywa, a podstawowa pensja to grosze. Nie ma się więc co dziwić, że mają nadzieję na napiwek.
Wydaje mi się czymś naturalnym, że jeśli jesteśmy zadowoleni z obsługi, to chociaż to 10% napiwku należy zostawić. Przynajmniej ja traktuję pozostawienie napiwku jako przejaw kultury osobistej. Jeśli stać mnie na to, by pójść z mężem na kolację i wydać 100zł, to stać mnie również na to by wydać 10zł na napiwek dla kogoś kto sprawił, że dobrze czułam się w danym lokalu.