Praca. Dla zdecydowanej większości z nas to przymusowa czynność i zło koniecznie za którym, delikatnie mówiąc, nie przepadamy. Pieniądze jednak nie leżą na ziemi i za coś trzeba się w życiu utrzymać. Czy po przepracowanych latach, okupionych najczęściej nudą wynikającą z codziennej rutyny, jesteśmy jeszcze w stanie czerpać jakąkolwiek przyjemność z wykonywanego zawodu?
Nie oszukujmy się, większość nas pracuje w przysłowiowym trybie „od piątku do piątku” i często nie jest to miejsce z naszych młodzieńczych marzeń. Stara maksyma brzmi: „Znajdź pracę, którą kochasz a nie przepracujesz ani jednego dnia w życiu”. Czy istnieje w ogóle coś takiego jak praca idealna?
Zapewne pamiętacie jeszcze międzynarodowe szaleństwo, jakie wybuchło na całym świecie w związku z pewnym ogłoszeniem, dotyczącym „pracy marzeń”. Oferta australijskiej wyspy Hamilton, poszukującej kandydata na stanowisko tropikalnego rezydenta wyglądała idealnie przynajmniej na papierze. Półroczne zatrudnienie w ziemskim raju po 12 godzin miesięcznie za 70 tysięcy funtów. Bez specjalnego wykształcenia, bez nadgodzin i co najważniejsze – bez stojącego nad nami szefa. Tylko my i natura. Zakres obowiązków? Karmienie zwierząt, nurkowanie w błękitnym oceanie, odbieranie poczty i prowadzenie bloga, opisującego kolejne dni naszej wymarzonej fuchy. Zbyt piękne aby mogło być prawdziwe?
Nie do końca. Co prawda ogłoszenie nie okazało się picem na wodę i szczęśliwy zwycięzca, który pokonał w procesie rekrutacyjnym blisko 35 tysięcy kandydatów, faktycznie spędził na pięciotysięcznej wyspie Hamilton przygodę swojego życia, to jednak dzisiaj – z blisko trzyletniej perspektywy, Brytyjczyk Ben Southall opisuje „pracę marzeń” jak „pełną wad”.
„To była najbardziej wymagająca posada w moim życiu” – wspomina. „Musiałem bez przerwy udzielać wywiadów i przyjmować redakcje telewizyjne z całego świata. Praktycznie nie miałem czasu dla siebie” – dodaje 37-latek.
Pięć minut sławy to nie jedyne problemy, z jakimi musiał uporać się Ben. Te najpoważniejsze dotyczyły życia osobistego tropikalnego rezydenta. Absorbująca praca miała negatywny skutek na jego związek z dziewczyną, która nie mogąc znieść dłużej rozłąki, zwyczajnie odeszła. Ponadto, Ben w trakcie pobytu na rajskiej wyspie został też w trakcie nurkowania poparzony przez jedną z najniebezpieczniejszych meduz na świecie.
W życiu prywatnym poniósł klęskę – w oczach ogólnoświatowej publiki wypełnił jednak swoją misję na piątkę. Władze stanu Queensland przyznały, że cała akcja zakończyła się wielkim sukcesem, który nie tylko zwrócił uwagę ludzi na problem zagrożonej wymarciem rafy koralowej, ale i przyczynił się do ożywienia turystycznego regionu, który w ciągu kolejnego roku odwiedziło 1,5 miliona osób. W nagrodę za swoje zasługi, Ben otrzymał także kolejne zlecenie i obecnie mieszka w australijskim mieście Brisbane.
Jak więc sami widzicie, nawet najbardziej z pozoru idealna praca może nam przynieść więcej strat niż korzyści. Co prawda względy ekonomiczne ponad życiowymi to indywidualna sprawa każdego ale przykład „magicznego ogłoszenia” dobitnie pokazuje, że względne połączenie przyjemnego z pożytecznym nie zagwarantuje nam bezpieczeństwa ani życiowej stabilizacji.
~PM
Żródła: wp.pl, tvn24.pl, gazeta.pl